– Nie brałeś udziału w konkursie na najlepsze przebranie w paradzie ceramicznej?! – Zapytał z przymrużeniem oka znajomy.
– A dlaczego pytasz? – Odparłem z uśmiechem, wyczuwając w pytaniu haczyk.
– Bo to w zasadzie był jedyny konkurs organizowany w naszym samorządzie miejsko – powiatowym...
Zamyśliłem się… Tak, znajomy miał rację. No, może mamy jeszcze konkurs na najładniej ukwiecony balkon i zagrodę, ale generalnie chyba na tym konkursy (gdzie prawo tego nie wymaga) się kończą. Wiedzieć to powinni wszyscy ci, którzy oczekują organizacji otwartych, uczciwych i transparentnych konkursów na stanowiska dyrektorsko-kierowniczo-prezesowskie (i nie tylko) w naszym samorządzie. Obowiązek przeprowadzania konkursów dyrektorskich wymaga w zasadzie jedynie prawo oświatowe i na tym koniec. Choć jak pokazuje praktyka i w szkole można (po nierozstrzygniętym konkursie) powierzyć danej osobie kierowanie szkołą na kolejne 5 lat.
Miasto stawia sprawę… uczciwie, no… dobra, może bardziej jasno i nie stwarza przynajmniej pozorów oraz złudzeń dla potencjalnych kandydatów – „Konkursów nie ma i kropka”, a jeśli takowe się zdarzą, np. w powiecie, to zgłaszają się do nich góra dwie, trzy osoby… Czyżby tak mało było w naszym mieście osób z odpowiednim wykształceniem lub nawet większymi umiejętnościami, czy doświadczeniem? Myślę, że nie brakuje w Bolesławcu takich ludzi. Często są też zatrudnieni w tych samorządowych firmach właśnie. Mają oni jednak poczucie posiadania „wady”, że nie należą do dworu, a autocenzura im podpowiada, że nie ma po co tracić energii, bo i tak wiadomo jaki obrót przybierze sprawa. To smutne.
Coraz więcej bolesławian odczuwa podział na „MY” i „ONI”. Nie ma „NAS”, część mieszkańców zdążyła się do tego przyzwyczaić, wielu nie, więc albo wyjeżdżają, albo szukają czegoś innego. Bolesławianie nie czują się współgospodarzami w swoim mieście. Nie partycypują, nie biorą udziału w procesie sprawowania władzy. Czują, że pozamykane są dla nich nie tylko wyższe stanowiska w miejskich spółkach, zakładach i innych jednostkach organizacyjnych. Uważają, że nie mają szans na uczciwe i przejrzyste konkursy. Nie są dla nich otwarte rady nadzorcze samorządowych spółek. Nie są włączani w proces zarządzania miastem i nie proponuje się im takich mechanizmów. Mogą tylko obserwować przerośniętą, według mnie, liczbę samorządowych firm i kierowniczych stanowisk (szczególnie z politycznego nadania), czego potwierdzeniem jest m.in. Facebook, na którym, w godzinach pracy, wyżej siedzący dworzanie wklejają publicznie cudze złote myśli.pl i lajkują do tej upragnionej godziny 15.00. Tę polityczno-służbową nudę obserwują z zażenowaniem podwładni pracownicy pytając: „Czy to głupota?, czy przeświadczenie o bezkarności takiego działania?”.
Za rok odbędzie się jednak bardzo istotny „konkurs”, jedyny w swoim rodzaju. I naprawdę trzeba się cieszyć, że przeprowadzony będzie prawdopodobnie w świetle monitoringu, z wykorzystaniem przeźroczystych urn. Wtedy to Wy będziecie mieli rzadką okazję stać się pracodawcą. Wykorzystajcie to.”